czwartek, 26 grudnia 2013

05. Za plecami usłyszałam śmiech tak to był on śmiał się z mojego smutku.


  Po ciemnej osłonie nocy nie został żaden ślad tylko cienie rozpościerające się po zaułkach miasta. Zawsze z samego rana wybierałam się tam aby donieść do królestwa świeżą żywność. Dzisiaj nie było inaczej. Minęłam próg sklepu i podeszłam do wysokiej lady, na której alfabetycznie poukładane były jedne z najsmaczniejszych warzyw jakie znajdują się w pobliżu. Postanowiłam wybrać te najodpowiedniejsze dokładnie sprawdzając czy nie mają jakiś dużych wad. W koszyku wylądowały dorodne marchewki i sałata owinięte w białą siatkę. Delikatnie przeleciałam palcami po innych warzywach, zastanawiając się czy nie potrzebuję również innych. Gdy stanęłam w kolejce czekając aż w końcu zapłacę za zakupy usłyszałam rozmowę pomiędzy sprzedawczynią, a mężczyzną w czarnym płaszczu.
- Proszę zachować dla mnie resztę jedzenia, przyjdę po nią gdy nastaną ciche dni. - wypowiadając ostatnie słowa ściszył głos aby nikt inny nie mógł tego usłyszeć.
Zanim mężczyzna wyszedł z pomieszczenia włożył kilka papierów do kieszeni dziewczyny. Nie mogłabym dokładnie opisać przedmiotu, który teraz leżał zwinięty w ciemnej dziurze spodni, gdyż nie wiem co to jest. Jednak na pewno ma to szczególne znaczenie z nastającymi czasami, ponieważ inaczej mężczyzna podał by to sprzedawczyni normalnie. Przez słowo normalnie mam na myśli prosto do dłoni na widoku klientów.
  Gdy doszłam do kasy położyłam warzywa na ściereczce i czekałam aż zostaną zważone oraz zapakowane w specjalną torebkę. Wychodząc ze sklepu chwyciłam papier wystający z jej kieszeni i umiejętnie przemyciłam go na zewnątrz. Jeżeli jednak nic tam interesującego nie znajdę to się nie poddam będę dalej przeszukiwać miasto aby dowiedzieć się czegoś co pomogłoby mi w dalszych poczynaniach związanych z wojną. Szybko wbiegłam w ciemny zaułek i usiadłam na beczce z chęcią odpakowania ukradzionego papieru. Po długich próbach rozerwania koperty w końcu się udało i znienawidzony przeze mnie świstek wylądował w brudnej kałuży. W liście zawarte były wszystkie informacje, których na razie potrzebowałam czyli postępy innych sektorów. Okazało się, że nikt nie jest jeszcze dobrze przygotowany do wielkiej bitwy, która powinna nadejść za trzy dni. Jedynymi istotami, których powinniśmy się bać to animagowie, którzy już zebrali swoich żołnierzy i sieją postrachy w pobliskich wioskach.
  Po dokładnym upewnieniu się czy nikt mnie nie śledzi opuściłam miasto i skierowałam się do królestwa aby powiadomić ojca o przygotowaniach innych ras do wojny. Wolno przemierzałam las, który dzielił mnie od jeziora. Miejsca, w którym się wychowałam nie mówię tu o syrenich zabawach, ale o prawdziwym człowieczeństwie. Nie czuję w sobie ani grama z syreny mimo iż posiadam ogon i oddycham pod wodą. Mijając starą i spróchniałą wierzbę poczułam, że coś jest nie tak było tu za cicho jak na wypełniony po brzegi zwierzętami las. Zatrzymałam się i dokładnie rozejrzałam nie znalazłam jednak w krzakach i na drzewach niczego co mogłoby mnie zaniepokoić. Może to ten mężczyzna w czarnym płaszczu za mną podąża? Nie, Ilaow ty już mi nie zmyślaj, bo to, że okradłaś bezbronnego człowieka to już szczyt twoich możliwości. Nagle gałązki na wierzbie szybko się poruszyły i nagle zatrzymały. To z pewnością nie mógł być wiatr. Schowałam się za wielkim drzewem i czekałam na rozwój wydarzeń, kiedy poczułam na karku lodowaty oddech. Szybko się odwróciłam i uderzyłam napastnika w twarz, który gwałtownie upadł na ziemię.
- O, jezu! Ja nie chciałam, przepraszam! Nic ci nie jest? - zaczęłam bezsensownie bełkotać i pomagać potłuczonemu wstać.
- Mogłaś mnie zabić! - wrzasnął czarnowłosy chłopak.
- To ty? Rzeczywiście mogłam cię zabić. - odpowiedziałam oschle, nie wiem, w którym momencie zaszła we mnie taka zmiana, ale oczywiście bardzo mi się ona podobała.
- Jaka w tobie zaszła zmiana Ilaow. - mruknął zadziornie, masując obolały polik.
- A podoba ci się? - zapytałam zadowolona, ale potem skarciłam się w myślach.
- Cofam moje zdanie. - szepnął mi do ucha zawiedziony.
Nie wiadomo jakim cudem spodobał mi się jego czyn był taki uroczy i przyjemny, że skupiłam się na jego bliskości zamiast na odgrywaniu roli nieprzystępnej. Przez chwilę byłam delikatnie rozkojarzona nawet nie zauważyłam kiedy przytuliłam się do jego ciepłego torsu. Nie chciałam się oderwać był mi tak ciepło i miło jak nigdy wcześniej. To bardzo dziwne, że nigdy nie zaznałam takiego uczucia przecież wychowywał mnie rodzic, a nie nieznajomy, a nawet gdy czułam, że go kocham to nie było to uczucie. Zaczęłam biec przed siebie nie zwracając uwagi na wystające z ziemi konary, które utrudniały mi przemieszczanie się w kierunku przeciwnym zamierzonego. Usiadłam na brzegu jeziora i schowałam twarz w kolanach. Za plecami usłyszałam śmiech tak to był on śmiał się z mojego smutku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz