środa, 21 sierpnia 2013

03. ...doszłam do wniosku, że on zawsze chociażby zawsze będzie dla mnie kłębkiem tajemnicy.


  Nie chciałam odwrócić wzroku jednak musiałam to zrobić, gdyż nieznajomy przewrócił mnie na plecy i wręcz kazał na siebie patrzeć. Osoba, która zaciągnęła mnie w krzaki okazała się być tym samym czarnowłosym chłopakiem, którego spotkałam domu skrzata. Chłopak zadziornie się uśmiechnął i oparł się o drzewo. Chciałam coś powiedzieć, jednak zrezygnowałam z nadzieją, że przynajmniej pod koroną wielkich drzew nie zmienię swojej postaci. Spróbowałam się podnieść, ale moja próba zakończyła się gwałtownym i bolesnym upadkiem.
- Nie próbuj przy twoich zdolnościach to jest niemożliwe. - zakpił nieznajomy z wyraźnym szyderczym uśmiechem.
- Jeszcze się uczę. - odpowiedziałam z uśmiechem, podnosząc głowę w kierunku chłopaka.
- Domyślam się. - syknął, zsuwając się po korze drzewa.
- Dlaczego mnie tu zaciągnąłeś? - zapytałam otwarcie przechodząc do sedna.
- Takie stworzenia jak ty są bardzo cenne. - mruknął.
Nie odpowiedziałam po prostu uroniłam łzę i wygodnie ułożyłam się na plecach. Obmyślałam już czarne scenariusze głośno wydychając czyste powietrze. Na szczęście deszcz nie przedostawał się przez baldachim z koron drzew. Nie wiedziałam co robić, zastanawiałam się co dalej ze mną będzie. Przywykłam do myśli o śmierci tak często mogłam stracić głowę czy zostać zadźgana. W sumie takie rzeczy zdarzają się podczas wojny, tyle tylko, że ta wojna będzie trwać wieki dopóki nic z tym nie zrobimy. Jaka ta przyszłość jest beznadziejna, a co najgorsze nikt nie zgodzi się jej zmienić. A nawet gdyby to co można by zaplanować by pogodzić dwadzieścia siedem sektorów i miliardy ludzi, którzy zaciekle ze sobą wojują mordując tysiące istot po drodze. O, jezu to naprawdę jest złe! Muszę coś z tym zrobić, naprawdę muszę postarać się coś z tym zrobić. Ale najpierw trzeba się stąd wydostać, ale do cholery jasnej.. nie czekaj Ilaow musimy to inaczej rozwinąć. Ale jak takie małe, wątłe ciałko mogło przytachać taką ciężką istotę jak syrena?! No boże drogi to się w głowie nie mieści! Ale skoro on jest animagiem to musi tu przebywać nielegalnie. Nie zakneblował mi ust, więc wystarczy tylko, że wydam dźwięk, który zbawi tutaj inne syreny!
- Domyślam się co chcesz zrobić jednak przeze mnie nie uda ci się, ponieważ zakłócam twoje syrenie moce, dlatego się nie przemieniasz przy mojej osobie. - zachichotał chłopak, prześwietlając mnie wzrokiem.
- Ah, przepraszam. - westchnęłam zrezygnowana.
- Ale z ciebie głupie stworzenie. - ponownie zachichotał.
- Obrażasz mnie. - mruknęłam nadąsana, taki prostak obraża mnie?!
- Jednakże w jednym masz rację ta wojna musi ostatecznie się zakończyć! - powiedział stanowczo.
- Naprawdę? Oh, wiedziałam, że ktoś mnie poprze! - krzyknęłam uradowana, zaczęłam wykonywać małe ruchy.
- Ej, spokojnie nie oznacza to, że jesteśmy chociaż w 1% ze sobą zgodni. - odpowiedział oschle, w jego oczach wyraźnie widziałam rozbawienie tą sytuacją i eh.. mną.
- Ale moglibyśmy obojga coś zaradzić. - westchnęłam smutno, już było tak blisko.
- Chyba w twoich snach. - właśnie w tym momencie najbardziej się zbłaźniłam, gdyż chłopak ryknąć śmiechem.
- Ale ja mówiłam poważnie. - zmierzyłam go wzrokiem.
- Chociaż na dłuższą metę musiałby się nad tym zastanowić. - wyglądał na zamyślonego, przynajmniej tak sądzę, zazwyczaj jak istoty patrzą w niebo to się nad czymś zastanawiają.
- Mam jeszcze jedno pytanie. Dlaczego mnie ochroniłeś przed deszczem? - zapytałam, naprawdę byłam tego ciekawa.
- Miałem cię gdzieś dostarczyć, ale wyglądałaś tak bezbronnie, że nie miałem serca cię oddać. - wytłumaczył, spojrzałam w górę, a gdy z powrotem mój wzrok skierował się w to samo miejsce co wcześniej zauważyłam, że animag rozpłynął się w powietrzu, znaczy poszybował w swojej kruczej postaci w stronę chmur.
Dopiero teraz doszłam do wniosku, że on zawsze chociażby zawsze będzie dla mnie kłębkiem tajemnicy.

środa, 14 sierpnia 2013

02. ...potem zostałam brutalnie zaciągnięta do tyłu.


  Nie rozpoznałam osobnika, który również znajdował się w tym pomieszczeniu. To na pewno nie był człowiek ani skrzat. Z ciemności wyłaniały się żółte oczy, które z zaciekawieniem wpatrywały się we mnie. Istota powoli stawiała małe kroki, za pewne zamierzała dotrzeć do mnie i wbić swoje szpony w moją szyję, a potem wypić całą krew. Przynajmniej przed tym wszyscy mnie tak przestrzegali zanim wyruszyłam na łono natury. Szybko cofałam się do tyłu z nadzieją, że natknę się na klamkę, ale zamiast tego wpadłam prosto na komin i wylądowałam w czarnych wiórach spalonego drewna. Spodziewałam się natychmiastowego ataku ze strony nieznajomego, ale zamiast tego istota z kąta pokoju szyderczo się śmiała. Przekrzywiłam delikatnie głowę w prawą stronę, wytrzeszczyłam oczy i wtem całe pomieszczenie rozjaśnił błysk za oknem. Przez tą sekundę zdołałam dokładnie przyjrzeć się rysom twarzy chłopaka, ponieważ rozpoznałam już jego płeć. Miał duże żółte oczy, krótkie czarne włosy i był strasznie niski, nawet niższy ode mnie. Zdecydowałam się pierwsza coś odpowiedzieć, ponieważ nie lubiłam takiej niemej ciszy, ona zbyt bardzo mi nie odpowiadała.
- Eee... - szepnęłam, tak w moim przypadku właśnie to chciałam powiedzieć.
Nie usłyszałam odpowiedzi, zgaduję, że osoba, która była w tym pokoju chyba się ulotniła. Szybko wstałam z gorącej posadzki i biegiem skierowałam się do okna. Tam zobaczyłam tylko małą postać w czarnym płaszczu, która kawałek dalej przemienia się w wielkiego, czarnego kruka. Animag. Jestem tego pewna, w tym sektorze bardzo często się to zdarza. Westchnęłam głośno z ulgą, podczas gdy burza trwała dalej w najlepsze. Zmęczona wolno sunęłam w kierunku wielkiego fotelu, na którym często popijałam ziołową herbatkę i słuchałam opowieści przyjaciela. Opadłam bezwładnie na skórzany mebel przy okazji tłucząc ulubiony wazon Fiasn'a. O kurczę blade, zamorduje mnie za to ten zagorzały skrzat! Zmęczona i zakłopotana oparłam głowę o oparcie, tak jak to dennie brzmi, ale tak zrobiłam. Zamknęłam oczy i zaczęłam rozkoszować się uspokajającym odgłosem deszczu. Może nie powinnam się tu tak rozgaszczać, ale wszystko mi jedno czy on się ucieszy czy mnie znienawidzi. Teraz wszystko jest mi jedno. Jedyne co teraz widziałam to czarne plamy, wygodniej ułożyłam się do snu i zaczęłam już zbliżać się w kierunku krainy Morfeusza. Nie zdążyłam jednak całkowicie pogrążyć się w śnie, ponieważ ktoś wszedł do chatki robiąc przy tym za dużo hałasu jak na takie wejście. Momentalnie przeniosłam tam wzrok wolałabym by to był Fiasn, a nie wcześniejszy nieznajomy z kumplami.
- Ila co ty tu jasnej cholery robisz?! - wrzasnął właściciel chatki, w trzech susach znalazł się przy mnie.
- A no, bo wiesz taka wycieczka mi się dzisiaj zdarzyła. - wytłumaczyłam się niechętnie, skubiąc przy tym suwak od bluzy.
- Ila wynocha mi stąd! - krzyknął, po czym naburmuszony dodał - Czy to mój wazon?
Nie odpowiedziałam, zawiedziona wstałam z fotelu i udałam się w stronę drzwi by zejść z oczu osobie, którą wcześniej tak bardzo lubiłam. Ze spuszczoną głową opuściłam pomieszczenie, wystarczyła chwila i już leżałam na ziemi. Tak, zaczynała się bolesna metamorfoza. Zaczęłam cicho jęczeć, mimo wszystko podczas przemiany cierpiało się aż za nadto. Moje piski przykuły czyjąś uwagę gdyż chwilę potem zostałam brutalnie zaciągnięta do tyłu.

wtorek, 13 sierpnia 2013

01. ..przede mną stał we własnej osobie czarny cień.


  Tylko głośnie wydychanie powietrze mogłoby zagłuszyć świergot kolibrów, które przejęte swoim zadaniem latały z jednej korony kwiatu do drugiej. Po drodze umykała im połowa złotego pyłku, który zamierzały zabrać w swoją podróż przez cały świat, aż wreszcie nastaną lata, w których będą mogły spokojnie zamknąć oczy i odejść do świata, w którym zaznają prawdziwej ulgi. Nie, nie wiem, dlaczego rozmyślam o tak bezsensownej rzeczy podczas okresu wojny? Może to, dlatego, że chciałabym czasami zatrzymać czas dodać kilka zmian i znowu puścić go jak za dawnych lat? Może to, dlatego, że chciałabym być takim kolibrem, który ma zadanie, które robi w kółko i w kółko, nie miewając zbyt dużych przeszkód w swojej pracy. Może, to dlatego, że chciałabym zrobić wreszcie coś innego niż walka pomiędzy rasami? Teraz wypadałoby zadać sobie pewne istotne pytanie. Czy mam coś do tych ras? Oczywiście, że nie właściwie mogłabym nawet podać im swoją rękę, a niektórych mogłabym przytulić. Nie, nie wypada mi, ale czasami każdy lubi zrobić coś nowego i hm... zakazanego? Nie, Ilaow nie nauczono cię tak się zachowywać ani o tym myśleć, nie możesz to jest złe! Oh, co ja już wygaduję od tej samotności można już naprawdę zwariować, ale, dlaczego samotność? Tak moja rasa co prawda liczy wielu członków, ale prawda jest taka, że po prostu z kim bym nie zamieniła słowa ojciec zamierza mnie wydać z tym kimś za mąż! I nie sądzicie sobie, że kobiety mi daruje!
  Podczas tego użalania się nad sobą minęła już co najmniej godzina, a nie powinnam wałęsać się po nocy po tak niebezpiecznym terenie. Pierwsza zasada bycia syreną ,,Nigdzie nie jest bezpiecznie", co racja to racja tym bardziej, że ta rasa jest cenna poprzez swój ogon i łzy. A nigdy nie wiadomo, z której strony ani kiedy z krzaków wyłoni się człowiek i zatopi swoje ostrze w mojej klatce piersiowej (tak, podobnie również bywa z innymi istotami).
  Zmęczona podniosłam się z długiej trawy, która spokojnie zasłoniłaby mnie całą. Głośno wypuściłam powietrze i udałam się przed siebie czyli do sektora dziesiątego, który znajdował się najbliżej górskich jezior i strumyków. Postanowiłam wybrać krótszą drogę, prowadzącą przez wąwóz skalny i kotlinę. Tak oto zaczęłam przedzierać się przez porośniętą niezbadanymi okazami roślin dżunglę, która czasami prowadziła do wąwozu, a czasami po prostu donikąd. Plotki głoszą, że dużo osób się tu zgubiło i, że albo błądzą jeszcze, albo już nie żyją. A ja nie zamierzam natknąć się na truposza, ani być truposzem. Gdzie nie gdzie rosły rośliny lekarskie, a w innych miejscach trujące. Naliczyłam ich wszystkich razem dwadzieścia cztery. No co? Przedzieranie się przez ten busz nie należy do najkrótszych wycieczek górskich.
  Zatrzymałam się przy rozejściu dwóch ścieżek, doskonale znałam drogę, ale uznałam to miejsce za dobre miejsce do odpoczynku po długim marszu. Próbując wyrównać tempo podnoszenia się mojej klatki piersiowej spojrzałam w górę, a tam ujrzałam granatowe niebo pełne spadających gwiazd. Tak, pięknie prawda? Tutaj było tak co sto lat, akurat z tego miejsca miałam najlepszy widok. Korony drzew ustawiły się w kółko dając mi pole widzenia tylko środka nieba, które rozpościera się w najdalsze zakątki świata. Na pustynie, do lodowych krain czy w takie miejsca jak to. W miejsca walki, mordu, spustoszenia i zemsty. Natychmiast na myśl o tych strasznych czasach spuściłam głowę w dół najwyraźniej nie pasowało mi co się teraz działo. Postanowiłam powrócić do dawnej wędrówki, zatem wstałam z zimnego podłoża i zaczęłam iść prawą ścieżką. Minęłam właśnie roślinę, która o mały włos nie połknęłaby mnie w całości. Teraz doszłam na zwyczajną polanę, za którą znajdował się wąwóz, potem kotlina i jezioro Bardene czyli mój dom. Na polanie nie znajdowało się nic nadzwyczajnego, po wszystkim po kolei wodziłam wzrokiem. Gdzie nie gdzie wyrastały wyrosnęły drzewa, cała łąka przepełniona była kwiatami wszelakiego gatunku. Dłużej zatrzymałam się na białym jednorożcu w oddali spokojnie skubiącym trawę. Przywykłam do takiego widoku jednakże na mojej twarzy zagościł promienny uśmiech. Uwielbiałam jednorożce, są one takie piękne, barwne i różne, że się po prostu w głowie nie mieści! Zatem wolno zaczęłam stawiać pierwsze kroki w kierunku niezwykłego okazu. Miałam szczęście iż jednorożce tolerowały syreny i o tej porze były znacznie mniej czujne. Nie to, żebym zamierzała go zaatakować, ale teraz byłby bardziej spokojny. Zatrzymałam się w połowie drogi z myślą by się wycofać i zacząć wracać znowu do domu, ale jednorożec wyglądał tak ciekawie i interesująco, że grzechem byłoby do niego nie podejść.
  Gdy byłam tuż przy jego pysku ten zdziwiony podniósł głowę, obwąchał moje ciało po czym zagalopował w kierunku lasu zanim zdążyłam cokolwiek zrobić. Westchnęłam zawiedziona i ruszyłam śladem uciekiniera, nie zamierzałam go gonić, ale taki niefart sprawił, że kierował się on w tym samym kierunku. Powieki same opadały już, a ciało zwalniało kroku gdyby nie silne postanowienie już dawno zasnęłabym po drodze, a jakiś skrzat schowałby mnie w bezpiecznym miejscu. Za to właśnie kochałam te małe stworki, a one kochały mnie. Miłość z wzajemnością.
  Po czterdziestu minutach znalazłam się przy wąwozie, gdzie o jeden krok nie znalazłabym się martwa u stóp wejścia na górę. Zdenerwowana usiadłam na skraju, szybko zsunęłam się i teraz jechałam po zielonym mchu prosto na sam dół. Moje rude loki pokryły się kurzem, a skronie miałam totalnie zdarte, ale cieszyła mnie perspektywa zapachu domu. Znałam te tereny jak własną kieszeń w końcu mieszkam tu już rok. Z góry dało się usłyszeć głośne grzmoty, zwiastujące długą i ulewną burzę. Za pewne nie zdążę dotrzeć przed nią do jeziora, a z rybim ogonem zajęłoby mi to całą noc. Ale chwileczka, pamiętam, że mam tu znajomego, ale kto to jest? Ah, tak to skrzat Fiasn mieszka tu za rogiem w przytulnej chatce zatrzymam się u niego. Co sił w nogach popędziłam w dobrze znanym mi kierunku omijając wielkie rozpadliny.
  Kiedy znalazłam się przed uroczym ogródkiem z niepokojem stwierdziłam, że w środku nikogo nie ma przynajmniej światła się nie paliły, a jak znam mojego przyjaciela on nienawidzi ciemności. Niepewnie przeskoczyłam przez płot, który był bardzo niski, akurat padło na to, że wylądowałam w dyniach i teraz byłam cała oblepiona wnętrznościami tego biednego warzywa. Otrzepałam ubranie i weszłam na kamienną ścieżkę prowadzącą do domku skrzata. Zmęczona oparłam się o drzwi i niespodziewanie wleciałam do środka, lądując płasko na ziemi. Zdenerwowana wstałam zamknęłam drzwi, a tu deszcz zaczął padać idealnie w momencie kiedy trzasnęłam drzwiami. W oddali pokoju słychać było dźwięk, zapaliłam światło, przede mną stał we własnej osobie czarny cień.