Tylko głośnie wydychanie powietrze mogłoby zagłuszyć świergot kolibrów, które przejęte swoim zadaniem latały z jednej korony kwiatu do drugiej. Po drodze umykała im połowa złotego pyłku, który zamierzały zabrać w swoją podróż przez cały świat, aż wreszcie nastaną lata, w których będą mogły spokojnie zamknąć oczy i odejść do świata, w którym zaznają prawdziwej ulgi. Nie, nie wiem, dlaczego rozmyślam o tak bezsensownej rzeczy podczas okresu wojny? Może to, dlatego, że chciałabym czasami zatrzymać czas dodać kilka zmian i znowu puścić go jak za dawnych lat? Może to, dlatego, że chciałabym być takim kolibrem, który ma zadanie, które robi w kółko i w kółko, nie miewając zbyt dużych przeszkód w swojej pracy. Może, to dlatego, że chciałabym zrobić wreszcie coś innego niż walka pomiędzy rasami? Teraz wypadałoby zadać sobie pewne istotne pytanie. Czy mam coś do tych ras? Oczywiście, że nie właściwie mogłabym nawet podać im swoją rękę, a niektórych mogłabym przytulić. Nie, nie wypada mi, ale czasami każdy lubi zrobić coś nowego i hm... zakazanego? Nie, Ilaow nie nauczono cię tak się zachowywać ani o tym myśleć, nie możesz to jest złe! Oh, co ja już wygaduję od tej samotności można już naprawdę zwariować, ale, dlaczego samotność? Tak moja rasa co prawda liczy wielu członków, ale prawda jest taka, że po prostu z kim bym nie zamieniła słowa ojciec zamierza mnie wydać z tym kimś za mąż! I nie sądzicie sobie, że kobiety mi daruje!
Podczas tego użalania się nad sobą minęła już co najmniej godzina, a nie powinnam wałęsać się po nocy po tak niebezpiecznym terenie. Pierwsza zasada bycia syreną ,,Nigdzie nie jest bezpiecznie", co racja to racja tym bardziej, że ta rasa jest cenna poprzez swój ogon i łzy. A nigdy nie wiadomo, z której strony ani kiedy z krzaków wyłoni się człowiek i zatopi swoje ostrze w mojej klatce piersiowej (tak, podobnie również bywa z innymi istotami).
Zmęczona podniosłam się z długiej trawy, która spokojnie zasłoniłaby mnie całą. Głośno wypuściłam powietrze i udałam się przed siebie czyli do sektora dziesiątego, który znajdował się najbliżej górskich jezior i strumyków. Postanowiłam wybrać krótszą drogę, prowadzącą przez wąwóz skalny i kotlinę. Tak oto zaczęłam przedzierać się przez porośniętą niezbadanymi okazami roślin dżunglę, która czasami prowadziła do wąwozu, a czasami po prostu donikąd. Plotki głoszą, że dużo osób się tu zgubiło i, że albo błądzą jeszcze, albo już nie żyją. A ja nie zamierzam natknąć się na truposza, ani być truposzem. Gdzie nie gdzie rosły rośliny lekarskie, a w innych miejscach trujące. Naliczyłam ich wszystkich razem dwadzieścia cztery. No co? Przedzieranie się przez ten busz nie należy do najkrótszych wycieczek górskich.
Zatrzymałam się przy rozejściu dwóch ścieżek, doskonale znałam drogę, ale uznałam to miejsce za dobre miejsce do odpoczynku po długim marszu. Próbując wyrównać tempo podnoszenia się mojej klatki piersiowej spojrzałam w górę, a tam ujrzałam granatowe niebo pełne spadających gwiazd. Tak, pięknie prawda? Tutaj było tak co sto lat, akurat z tego miejsca miałam najlepszy widok. Korony drzew ustawiły się w kółko dając mi pole widzenia tylko środka nieba, które rozpościera się w najdalsze zakątki świata. Na pustynie, do lodowych krain czy w takie miejsca jak to. W miejsca walki, mordu, spustoszenia i zemsty. Natychmiast na myśl o tych strasznych czasach spuściłam głowę w dół najwyraźniej nie pasowało mi co się teraz działo. Postanowiłam powrócić do dawnej wędrówki, zatem wstałam z zimnego podłoża i zaczęłam iść prawą ścieżką. Minęłam właśnie roślinę, która o mały włos nie połknęłaby mnie w całości. Teraz doszłam na zwyczajną polanę, za którą znajdował się wąwóz, potem kotlina i jezioro Bardene czyli mój dom. Na polanie nie znajdowało się nic nadzwyczajnego, po wszystkim po kolei wodziłam wzrokiem. Gdzie nie gdzie wyrastały wyrosnęły drzewa, cała łąka przepełniona była kwiatami wszelakiego gatunku. Dłużej zatrzymałam się na białym jednorożcu w oddali spokojnie skubiącym trawę. Przywykłam do takiego widoku jednakże na mojej twarzy zagościł promienny uśmiech. Uwielbiałam jednorożce, są one takie piękne, barwne i różne, że się po prostu w głowie nie mieści! Zatem wolno zaczęłam stawiać pierwsze kroki w kierunku niezwykłego okazu. Miałam szczęście iż jednorożce tolerowały syreny i o tej porze były znacznie mniej czujne. Nie to, żebym zamierzała go zaatakować, ale teraz byłby bardziej spokojny. Zatrzymałam się w połowie drogi z myślą by się wycofać i zacząć wracać znowu do domu, ale jednorożec wyglądał tak ciekawie i interesująco, że grzechem byłoby do niego nie podejść.
Gdy byłam tuż przy jego pysku ten zdziwiony podniósł głowę, obwąchał moje ciało po czym zagalopował w kierunku lasu zanim zdążyłam cokolwiek zrobić. Westchnęłam zawiedziona i ruszyłam śladem uciekiniera, nie zamierzałam go gonić, ale taki niefart sprawił, że kierował się on w tym samym kierunku. Powieki same opadały już, a ciało zwalniało kroku gdyby nie silne postanowienie już dawno zasnęłabym po drodze, a jakiś skrzat schowałby mnie w bezpiecznym miejscu. Za to właśnie kochałam te małe stworki, a one kochały mnie. Miłość z wzajemnością.
Po czterdziestu minutach znalazłam się przy wąwozie, gdzie o jeden krok nie znalazłabym się martwa u stóp wejścia na górę. Zdenerwowana usiadłam na skraju, szybko zsunęłam się i teraz jechałam po zielonym mchu prosto na sam dół. Moje rude loki pokryły się kurzem, a skronie miałam totalnie zdarte, ale cieszyła mnie perspektywa zapachu domu. Znałam te tereny jak własną kieszeń w końcu mieszkam tu już rok. Z góry dało się usłyszeć głośne grzmoty, zwiastujące długą i ulewną burzę. Za pewne nie zdążę dotrzeć przed nią do jeziora, a z rybim ogonem zajęłoby mi to całą noc. Ale chwileczka, pamiętam, że mam tu znajomego, ale kto to jest? Ah, tak to skrzat Fiasn mieszka tu za rogiem w przytulnej chatce zatrzymam się u niego. Co sił w nogach popędziłam w dobrze znanym mi kierunku omijając wielkie rozpadliny.
Kiedy znalazłam się przed uroczym ogródkiem z niepokojem stwierdziłam, że w środku nikogo nie ma przynajmniej światła się nie paliły, a jak znam mojego przyjaciela on nienawidzi ciemności. Niepewnie przeskoczyłam przez płot, który był bardzo niski, akurat padło na to, że wylądowałam w dyniach i teraz byłam cała oblepiona wnętrznościami tego biednego warzywa. Otrzepałam ubranie i weszłam na kamienną ścieżkę prowadzącą do domku skrzata. Zmęczona oparłam się o drzwi i niespodziewanie wleciałam do środka, lądując płasko na ziemi. Zdenerwowana wstałam zamknęłam drzwi, a tu deszcz zaczął padać idealnie w momencie kiedy trzasnęłam drzwiami. W oddali pokoju słychać było dźwięk, zapaliłam światło, przede mną stał we własnej osobie czarny cień.